Moja historia

Wybór ścieżki życiowej, zgodnej z naszym poczuciem misji, nigdy nie są przypadkowy. Zawsze stoi za tym jakaś historia osobista, historia rodzinna, traumy, doświadczenia i historie z tego i poprzednich wcieleń, konflikty, mechanizmy obronne, pociąg do czegoś, opór wobec czegoś, także wobec postaw rodziców, ale niekiedy także wobec własnych potrzeb (SIC!), chęć udowodnienia czegoś, ale także pustka, poczucie beznadziei, niezrealizowane potrzeby i nadzieja, że kiedyś dostarczymy sobie w końcu tego, czego tak bardzo pragniemy. Niemal wszystko wymienione mi się przytrafiło.

Oto moja osobista historia. Moja droga z punktu wyścia do „tu i teraz” :) Fakty w nieoczywistej obudowie. Emocje, myśli i rozwój splecione jak warkocz… Przedstawiam Wam Pazia Buław :)

Paź Buław :)

No byłam małą zadziorą ;) Czyż nie? Mama mówi, że ooooj tak. Miałam swoje zdanie od początku. Było mnie wszędzie pełno i nie dawałm o sobie zapomnieć ;) Chyba byłam dość męczącym dzieckiem. Ale gdy patrzę na te zdjęcia to widzę to, czego później szukałam przez długie lata. Tą niesamowitą energię, autentyczność, ciekawość, był we mnie taki mały „Paź Buław” :) I jeszcze włosy na pazia ;)

Z niczyjej winy życie potoczyło się tak, jak się potoczyło. Zniknęła jedna z ważnych, także dla mnie, osób. Ciężar psychiczny, ból i emocje, które pojawiły się się w moim otoczeniu, były za ciężki do uniesienia dla takiego malucha… Czy ważne są szczegóły? Nie. Ważne jest to, że mimo otaczającej mnie miłości, zaczęłam gubić to, co jeszcze jest we mnie na tym zdjęciu. Paź Buław malał, stawał się coraz bardziej przezroczysty, mniej widoczny… Tak jakby to kapało przez jakąś nieszczelność, która wraz z wiekiem stawała się coraz większa. Aż wykapało niemal zupełnie. Jako nastolatka miałam poczucie bycia taką pustą, niedopasowaną, inną, niezrozumianą.

Ale uparcie szukałam swojego miejsca. I pierwszym takim miejscem, w którym poczułam się dobrze, było harcerstwo. Miałam tam poczucie akceptacji, poczucie bycia potrzebną, była tam też przestrzeń na moją kreatywność. Jednak nie zdawałam sobie sprawy z mojej wrażliwości i stanu emocjonalnego… Każde niepowodzenie brałam zbyt mocno do siebie, aż doszło do swojego rodzaju paraliżu mojej sprawczości, aktywności, kreatywności. Brakowało mi wsparcia (bo po prostu nie potrafiłam go przyjąć), brakowało podbudowy, moje poczucie wartości się kurczyło, choć już i tak było lewdo widzialne, a krytyka zwalała z nóg. Było mi tam coraz trudniej… więc skupiłam się na nauce.

 

Orzeł czy reszka?

Uczyłam się dobrze. Byłam raczej ugrzeczniona i w domu i w szkole… Taka, jak ode mnie oczekiwano. Taka nijaka, mimo, że w głębi siebie byłam (i jestem) dość charakterna, więc taki sposób bycia mijał się z moją naturą dość znacząco. Nie bardzo wiedziałam, czego chciałam, ale uparcie do tego dążyłam, starając się jednocześnie dopasować do innych. Nic też dziwnego, że także moja dorosła droga edukacyjna zaczęła się od ogromnego ciężaru niepewności… Ostatecznie… rzuciłam monetą. TAK, rzuciłam monetą, bo nie mogłam się zdecydować z czego zdawać maturę, a byłam ostatnią osobą w klasie bez deklaracji i już nawet byłam na dywaniku ;) Miałam dwa typy teoretycznie z różnych bajek (historię i biologię) i naprawdę nie wiedziałam, którędy iść… Postanowiłam więc rzucić monetą (dwuzłotówka). Podświadomie chciałam, żeby wypadł orzeł. Wypadła reszka (biologia). Odwróciłam na orła (historia) i stwierdziłam, że to jest prawdziwy wynik ;) Naprawdę :D I zdecydowałam się zdawać maturę z historii, a potem zapragnęłam studiować historię. Szkoda tylko, że zupełnie nie rozumiałam, że orzeł i reszka to dwie strony TEJ SAMEJ MONETY… Ale z perspektywy maturzysty… no nie wszystko jeszcze widać :)

Studia, studiaaaaa…. piękny czas ;)

Zamek Książ od strony Kasztanowego Tarasu (Fot. proksaphotography.com)

Dostałam się na studia dzienne, na które chciałam. Była to Historia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Wybrałam dwie specjalizacje: Kultura w działaniu oraz Archiwistyka. Studia ukończyłam z wyróżnieniem, obroniłam pracę magisterską na temat siedzib średniozamożnej szlachty na Litwie w XVII wieku. Następnie przez krótki czas pracowałam jako historyk w Polskiej Akademii Nauk (byłam między innymi na kwerendzie we lwowskich blbliotekach, w których pracowałyśmy nad bibliografią XIX-wiecznych czasopism z zaboru austriackiego – ten zapach 100-150-letnich gazet!!!). W tym samym czasie studiowałam podyplomowo Redakcję językową tekstu na Polonistyce.

I to wszystko było prawdziwe, autentyczne i z serca. Aczkolwiek teraz już wiem, skąd wzięło się takie parcie na orła z monety, które odczuwałam w tamtym. Wiem, skąd akurat te konkretne studia, te zainteresowania, ta pasja i w końcu te specjalizacje i nawet ten temat pracy magisterskiej. Ten orzeł był mi wtedy bardzo potrzebny, żeby załatać moją bardzo dużą pustkę emocjonalną. Ale czy był tylko takim właśnie klejem na ból? Nie. Był jednak też prawdziwą częścią mnie. Choć to odkryłam dopiero niedawno…

To, czego nauczyłam się na studiach, kogo poznałam – ukształtowało mnie, pokazało moje mocne strony, pozwoliło odkryć kilka kolejnych pasji, uwarunkowań, ale też pewną bardzo ważną dla mnie historię rodzinną, wcale niekoniecznie osadzoną na twardych dokumentach… Z perspektywy widzę, że właśnie wtedy rozwinęłam swoją pasję pisania, zdolność czytania między słowami, umiejętności detektywistyczne, uzupełnianie danych informacjami znajdującymi się w absolutnie nieoczywistych miejscach, interpretacji i łączenia faktów i okoliczności w sposób zupełnie zaskakujący… to tam odkryłam, że patrzę od szczegółu do ogólu i budowanie wizji całości z takiej perspektywy może stworzyć naprawdę niewiarygodny, a bardzo spójny, prawdziwy i pełny obraz. Moja żyłka Pazia Buław, choć prawie niewidoczna i głęboko schowana, była cudnie smyrana przez długi czas :)

(Fot. proksaphotography.com)

Mama :)

A potem zostałam mamą :) To był intensywny czas, i fizycznie i emocjonalnie, ale też doprowadził mnie do wniosków, że studia owszem, nauczyły mnie wiele, ale jeszcze czegóś mi brak (oczywiście nie miałąm pojęcia czego). I… poszłam do pracy w IT ;) 
To był dość wesoły zawodowo okres :) Fajni ludzie, znów nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy… stałam się samowystarczalną samozwańczą specjalistką i dzięki temu sama postawiłam swoją pierwszą stronę, ogarnęłam ją technicznie, nawet zrobiłam SEO :) A potem powstawały moje kolejne strony www ;) I jestem z tego dumna :) To był też czas szlofowania moich talentów pisarskich :) Z racji na charakter pracy tworzyłam naprawdę dużo, ale jednym z moich zadań było również to, aby pisać o tym samym na 3 różne unikalne sposoby :) I to bardzo przydaje mi się do dziś ;)

Byłam i jestem też dumna z mojego syna. Jego obecność w moim życiu sprawiła i nadal sprawia, że wciąż się rozwijam i mam szansę na odkrywanie w sobie rzeczy, których nie udałoby mi się zapewne odkryć, gdybym mamą nie była. Wychowanie dziecka jest niewiarygodną możliwością do rozwoju. Przysparza milionów prób bohatera i pozwala wejść na wyższy poziom świadomości :) Korzystam z tego aktywnie i daje mi to naprawdę ogromną radość i satysfakcję, choć czasem boli… – myślę, że jak każdego rodzica :)

Dwie strony monety

Historia, pisanie, wyrażanie siebie, sztuka, kultura… To był orzeł. A co z tą reszką? Gdybym wybrała biologię na maturze – nie wiem, na jakich studiach bym skończyła (choć się domyślam). Jednak ta strona monety też zawsze odbijała mi się czkawką :)

Od dzieciństwa – muszle, ślimaki, rozpoznawanie roślin, fascynacja funkcjonowaniem człowieka… Najlepsza książka z dzieciństwa – o dojrzewaniu i przebiegu ciąży, a druga – Encyklopedia dla dzieci ;) Czułam jakiś kłujący niedosyt… Ta pasja przestała mi mieszać w momencie, w którym do niej powróciłam – ukłoniłam się jej i ją uznałam jako część siebie. Historia na ten moment się wypaliła, a pustka, która po niej pozostała, była nie do zniesienia… A ten obszar moich zainteresowań okazał się być bardzo w moim zasięgu. I to pozwoliło mi ruszyć z miejsca. Tyle, że znów była to tylko jedna strona monety…

A powróciłam do biologii i tym, co się z nią wiąże, głównie dlatego, że zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem. Nagle nauczyłam się tyle, że matura poszłaby lekko. No może poza przemianą pokoleniową paprotników (choć i to do mnie przyszło, gdy trzeba było dziecku wyjaśnić – po x latach w końcu sama zrozumiałam ;)).

Wtedy dowiedziałam się wielu fascynujących rzeczy o naturze, środowisku, ich wpływie na człowieka, sięgnęłam po książki z Wydziału Lekarskiego… I znów odezwał się Paź Buław: a jak to działa? A czemu? A do czego mi się to przyda? A czy ja mogę dzięki temu komuś pomóc? A skoro to zależy od tego, to co jakby spojrzeć z innej strony? :)

Naczynia Połączone

I wtedy narodził się blog Naczynia Połączone. Nazwę podsunęła mi bliska mi wówczas osoba, ale entuzjazm, z jakim ją przyjęłam, był chyba (na pewno!) nieprzypadkowy. Bo przecież to wszystko się ze sobą łączy! No łączy się, ale jak wiele i jak bardzo, zrozumiałam dopiero kilka lat później… Ale tak czy inaczej – temat układu pokarmowego i jego wpływu na wszystko inne, zafascynował mnie tak głęboko, że „przepadłam” :)

Oczywiście tematem przewodnim miało być jakże (jak mi się zdawało) niedoceniane w medycynie i zdrowiu odżywianie. Wydawało mi się wówczas, że odkryłam Amerykę. Moja związana z dietetyką i rozumianym popularnie zdrowym odżywianiem pasja (jak wtedy o tym temacie myślałam) też ma głębokie korzenie. Sądziłam, że gdy tylko zrozumiem wszelkie niuanse dostarczania sobie składników odżywczych – osiągnę spokój, szczęście i dobrostan. I w końcu będę w stanie zadbać o samą siebie z miłością… A że z natury jestem „dawcą” – postanowiłam iść w to, co jak mi się wydawało, odkryłam, i pokazywać innym, którędy iść, aby osiągnąć szczęście. Szkoda tylko, że towarzyszyły mi wtedy jeszcze próby upraszczania świata i zbyt wiele rzeczy widziałam czarno-biało…

Ale tak czy inaczej – blog Naczynia Połączone sam w sobie był sukcesem i jest moim osobistym ogromnym osiągnięciem. To było opuszczenie niby bezpiecznej szafy. Mała zahukana dziewczynka odważyła się wyjrzeć przez szparę, a potem po prostu… wyjść. I się potoczyło :) Bardzo doceniona została moja wiedza na temat SIBO/IMO i IBS. Dzięki temu błyskawicznie pojawiła się opcja założenia własnej działalności – i tak też się stało :) Wspierałam wówczas wiele osób także bezpłatnie, na różnych grupach na FB, wkrótce też sama założyłam swoją grupę na Facebooku, o nazwie „SIBO – zespół przerostu bakteryjnego w jelicie cienkim”. I to był mój kolejny sukces. Grupa liczyła prawie 10 000 osób!

Czas, kiedy prowadziłam bloga Naczynia Połączone w pierwotnym zamyśle oraz grupę SIBO, obfitował w ogromne zmiany, gwałtowne zwroty, ból, hejt, łzy… ale też był to czas pełen dumy z osiągnieć i satysfakcji z samorozwoju. Cieszyłam się nie tylko z tego, czym dzieliłam się ludźmi, jak wyglądały moje współprace z klientami czy biznesowe, ale też z tego, jaką jakość to wszystko wnosiło w moje życie. Pomimo. Pomimo tego wiatru w oczy, ciągłego napięcia i poczucia, że to jeszcze nie to. 

Kiedyś, gdy przypominałam sobie siebie z czasu tamtych początków, robiłam taki… facepalm ;) Dziś nie. Dziś czuję ogromną dumę z siebie tamtej – wielokrotnie większą niż pozwalałam sobie czuć wtedy. To, co (z)robiłam to było COŚ! Mimo wielu lęków, blokad, depresji – parłam do przodu. Nie patrzę już na tamten czas przez pryzmat braków, ale przez pryzmat wytrwałości, samozaparcia i… wdzięczności dla siebie i dla tej niewidzialnej siły, która nie pozwoliła mi zrezygnować i kazała szukać dalej.

To nie tak miało być…

Jednak zanim ta zmiana przyszła… jeszcze wtedy, w czasie tej szarpaniny z samą sobą, udało mi się zdefinować jedno z dominujących wówczas uczuć. To było poczucie straconego czasu, niemożność wybaczenia sobie „złego wyboru”. Zupełnie nie potrafiłam sobie z nim poradzić… Znów próbowałam we własnej głowie odtworzyć tę jasną, konkretną drogę – zdajesz maturę z tego, albo z tego. Koniec. Nie ma, że mieszasz. To był taki stary mechanizm, który kazał mi strukturyzować świat w sposób czarno-biały. Nie miałam wówczas dostępu do mojego dzisiejszego spojrzenia – że wszystko jest PO COŚ. Że szary to też kolor. I to jeden z wielu. Że to, co stworzyłam dotychczas, to była część mnie i jest nią nadal. Że to moja historia: dobra, właściwa, prawdziwa. Że to nie poszło na marne. Że nic nie jest bez sensu i to dwie strony tej samej monety :) No ale wtedy wciąż jeszcze tego nie widziałam. Wyrzucałam sobie „bycie porażką” i… uczyłam się dalej. 

Wtedy zaczęłam schodzić jeszcze głębiej w obszary dietetyki klinicznej, z pasji. Bo to naprawdę mnie pociągało. Było to fascynujące, jednak znów dałam się złapać w sidła czyichś struktur, czyichś oczekiwań… Bo TRZEBA układać jadłospisy. ALE MUSISZ w taki sposób pracować. BO TAK SIĘ PRZYJĘŁO. Bo ta metka „dietetyka” oznacza właśnie to i z taką instrukcją działania się wiąże. No nie czułam tego, ale wówczas byłam bardzo daleka od samej siebie… poza tym przecież struktury są po coś, ktoś mądrzejszy niż Ty je wymyślił i ci, co się nie wpasowują, są odrzucani. A tak w ogóle to i tak nie ma dla Ciebie ani nadziei ani miejsca, bo nie masz papierka.

Ależ ja się szarpałam. Nie miałam wówczas możliwości pójść na kolejne studia. Ani na dietetykę, która cały czas tłukła mi się po głowie (i od której jednocześnie mnie odrzucało), ani na biologię, o medycynie w ogóle mowy nie było… Tkwienie w klatce z poczuciem, że nie ma z niej wyjścia… Że już zawsze będę musiała żyć z tym dojmującym uczuciem GORSZOŚCI.

Bo oni skończyli dietetykę. Mają papier. Machają mi tym papierem przed nosem i mówią, że ja jestem „nielegalna”, że tak zwanego ch*ja wiem po kursach, mimo, że nie wiedzą, co robię, co wiem, ile mi z tej dietetyki potrzeba w mojej pracy, jakie mam aspiracje i czego poszukuję. I jakoś nie umiałam spojrzeć na to z innej strony – skoro są przeszkody z pójściem na studia – to nie moja droga.

Czy papier coś definiuje? Tak, pytanie co, kiedy i dla kogo. Ja już dziś wiem, że dla mnie nie to, co myślałam wtedy.

…miało być zupełnie… ZUPEŁNIE inaczej…

Miało być zupełnie inaczej również w życiu osobistym… Konkretnie… zakończył się mój wieloletni związek. Rozstaliśmy się w zgodzie, na czym skorzystaliśmy nie tylko my, ale też (a w zasadzie przede wszystkim) nasz syn. Obyło się bez kłótni, walki, zemst i innych obrzydliwości. Było po prostu boleśnie i smutno. Bardzo smutno. Bardzo bezradnie, źle i pusto. Bo to zupełnie nie tak miało być… 

To oczywiste, że był to czas kryzysu. Ale dla mnie był to też czas wielowymiarowej przebudowy. Pytałam siebie, kim ja jestem, co jest dla mnie ważne, czy to, co już umiem ma w ogóle jakieś znaczenie… 

W pracy układałam kolejne diety, kolejne suplementacje, czytałam kolejne badania na Pubmedzie, „rzygałam” jadłospisami, przeżywałam ogromne konflikty motywacyjne… miałam kilka osób pod opieką na dłużej, ale częściej pojawiały się osoby z doskoku…Pomagałam, wciąż angażując się w pełni, ale zaangażowanie pożerało mnie coraz bardziej. Nie wiedziałam, czy ci ludzie mają motywację do wprowadzenia tej diety czy suplementacji, co się z nimi dalej działo… nie wracali. Może czuli we mnie niepewność własnej drogi?

Ale trwałam. Bo cóż miałam zrobić? Rozsypało się, jak mi się wydawało, totalnie wszystko. A w przestrzeni chaosu każdy stały ląd, choćby najeżony ostrym kamieniem, był jak oaza.

Wtedy jednak ważniejsze rzeczy działy się wewnątrz mnie. Był to czas, kiedy bardzo mocno spotkałam się ze sobą. Pierwszy raz od wielu, wielu lat, usłyszałam ten cichy głos, który mówił o tym, że ja naprawdę ISTNIEJĘ. Że to, czym się wypełniłam po brzegi, nie jest tym, czym można się nasycić, nic więc dziwnego, że wciąż jestem głodna… Po raz pierwszy usłyszałam też moją Bożą Iskrę. To, co chce kreować, żyć, tworzyć. Po raz pierwszy od dzieciństwa mogłam to poczuć – wcześniej moja Boża Iskra leżała pod grubą warstwą gruzu, powstałego z moich nieudanych prób dogodzenia innym…

Do niedawna myślałam, że ten czas, to pisanie, które wtedy uskuteczniałam… że to była tylko odskocznia. Takie trochę oddychanie przez papierową torbę… Okazało się jednak, że był to czas, kiedy pierwszy raz na takim poziomie spotkałam się ze swoją intuicją. Ze swoją wrażliwością, czuciem, sposobem widzenia świata i Wszechświata… widziałam obrazy, czułam je, myślałam nimi, byłam tam, gdzie było mi naprawde dobrze…Odkryłam też, że jestem synestetką. Czyli w sumie, że to, że czuję zapach koloru czy muzyki, albo np. widzę dźwięki, nie jest standardem dla każdego, i że to ma nazwę ;)

Ten czas zmienił mnie całą. Pozwolił na stanięcie w prawdzie o sobie. Na powiedzenie DOŚĆ. Dłużej już nie mogę. Byłam taka, jak ode mnie oczekiwano. Nie pomogło. Nadal czuję się niekochana, samotna, zostawiona, niezaakceptowana, pominięta… zniszczona. Ale moja Boża Iskra, głęboko ukryta, doskonale chroniona przed światem, nadal się tli. I w dodatku komunikuje się ze mną! I jeśli swojej sytuacji nie zmienię, jeśli jej nie wyciągnę na świat – pozostanie mi umrzeć w poczuciu odrzucenia. Zmarnowania szansy na szczęście, rozwój, wzrost świadomości. 

Innymi słowy – albo postanowię, że wydobędę tę Bożą Iskrę na powierzchnię, narażę na cios, na zniszczenie, na wyśmianie… albo pozostanie mi de facto umrzeć za życia. Odpowiedź była jedna. Determinacja to moje drugie imię ;) I tak to rozpoczął się proces ściągania z siebie tego, czym przysłaniałam sobie siebie sama. 

Chaos

Szukałam dalej. Próbowałam posklejać jednocześnie siebie i potłuczone serce, układać relację z ojcem mojego dziecka… Pojawił się też ktoś, kto zmienił moje życie o 180 stopni – mój obecny już mąż :) Mój Bliźniaczy Płomień. Prawdziwy Przyjaciel. Ogromna radość i szczęście, nowe nadzieje przemieszane z brakiem stabilności… Ciągłe zmiany, przebudowa, układanie wszystkiego na nowo, wątpliwości, lęki, ale też nowe ekscytujące wyzwania… Przebudowa w całym życiu osobistym, przebudowa domu, przeprowadzka… Przebudowa też w moim życiu zawodowym… Bo już oaza mi zbrzydła… ;)

Wszystko, co robiłam zawodowo, zawsze interesowało mnie na równi, wszystko, w co wchodziłam, wchodziłam z sercem. Czasem aż to serce bywało przeciążone… Ale jednak wciąż miałam wrażenie, że brakuje jakiegoś niezwykle ważnego elementu, który pozwoli mi zobaczyć całość… Wciąż szukałam, idąc w bardzo różne obszary, dając się prowadzić zarówno pasji, fascynacjom, ale też wypaleniu, lękom i niepewności.

Wtedy po raz pierwszy poczułam, że mam naprawdę dość. Że błądzę. Że walę głową w ścianę. Że to ile czasu pracuję i jaki jest poziom mojego zaangażowania w każdą osobę, z którą pracuję, nie przekłada się kompletnie na mój poziom życia i bezpieczeństwo finansowe… nie mówiąc już o stabilności i spełnieniu. Zaryzykowałam. Wiedziałam do kogo się udać. Zainwestowałam dosłownie ostatnie pieniądze w mentoring biznesowy. 

Dzięki tamtej decyzji i temu, co uświadomiłam sobie dzięki tamtej współpracy, zaczęłam prowadzić Klientów w sposób procesowy, całościowy, holistyczny. W końcu zdobyłam się na odwagę i zaczęłam REALNIE zmieniać moje życie zawodowe. Zaczęłam też mieć poczucie, że moja praca przynosi prawdziwą zmianę także ludziom, z którymi pracuję. I że ja jestem częścią tej zmiany.

Powiało świeżością. Nowe doświadczenia, nowa wiedza, krok w rozwoju… I byłoby super, gdyby TO BYŁO TO… Tymczasem wciąż tkwiłam w starych ramach, w starym myśleniu… próbowałam podejścia procesowego w diecie, suplementacji, edukacji, w różnych innych obszarach… nie mogłam pojąć, że sposób, w jaki próbuję znaleźć ten sens, w ogóle mnie do niego nie doprowadzi. Wciąż nie byłam sobą, a myślałam schematami narzuconymi przez innych. Wciąż się bałam. I wciąż, mimo kolejnych sukcesów, nie miałam tej satysfakcji, jakiej się spodziewałam…

Wreszcie coś pękło. Ale nie że eksplozja, nie że balon nawet… Tak trochę po cichu coś „pyknęło”… Zaczęłam na nowo układać to, co potrafię, co lubię, w czym czuję się dobrze, czego chcę się uczyć, jak chcę się dalej edukować. I na wielu nowych polach dopuściłam do głosu swoją intuicję. Dotychczas pozwalałam jej dawać o sobie znać jedynie w medycynie czy naturoterapii. Tam, gdzie była trzymana w ryzach twardych badań, wiedzy i bezpieczeństwa pacjenta. Tak było lepiej, bo któż wie, gdzie by mnie mogła zaprowadzić, gdybym spuściła ją ze smyczy? ;) Dwa wcielenia temu już próbowałam, choć w zupełnie innym obszarze życia. Ale „źle obliczyłam” i o mały włos nie skończyło się to wszystko jeszcze gorzej. Więc teraz lepiej było trzymać się tego, co ustalili inni… Kosztem przyduszenia… No ale teraz w końcu czas na ruch! 

No i ruszyłam, choć bardzo powoli ;) Już dłuższy czas zgłębiałam tematy związane wpływem psychiki na ciało. Wówczas w formie biologii totalnej czy recall healing – i raczej w tematach bardzo głęboko osobistych. Później trafiłam na moje pierwsze warsztaty z psychosomatyki, zatytułowane „Psychosomatyka I. Wpływ stresu i sposobu myślenia na zdrowie”. A potem była część II. I do dziś pamiętam, jak siedziałam po tych warsztatach i myślałam nad sobą, swoją pracą, swoją misją życiową… z jednej strony byłam zainspirowana do granic możliwości, ale z drugiej wytrącona z równowagi i pozbawiona poczucia sensu… Jaki sens ma to, co robię teraz, skoro klucz leży zupełnie gdzie indziej…?

Tak sobie to we mnie leżakowało… aż w końcu wykiełkowało. I trochę jak ta szalona roślina z bajki o Jasiu i ziarnie fasoli porwała mnie ku niebu. Pojawiła się Akademia Psychobiologii i mnóstwo innych kursów w temacie połączenia ciała i psyche… Ale wciąż nie mogło się to wydostać poza obszar mojego życia osobistego. Aż w końcu zaczęłam coraz szerzej otwierać oczy i z hukiem dotarło do mnie, że jeśli nie dopuszczę pracy ze stresem, emocjami, psychiką i psychobiologią do swojej pracy, będę tkwić w tym, w czym tkwić nigdy nie chciałam. W odtwórczości, w czymś, co nie jest moje, w pracy, która nie daje mi rozwoju i satysfakcji, a wręcz ogranicza…

Love Your Guts

Zrobiłam to. Na początku nieśmiało, ale ruszyło. Zaczęłam dokładać do swojej pracy elementy nowego spojrzenia… Tak powstało moje kolejne po blogu zawodowe „dziecko” :) Kurs „Love Your Guts – Pokochaj swoje wnętrze” – pierwsza edycja :) 100 nagrań o tym, jak poradzić sobie z problemami trawiennymi, IBS, jak spojrzeć na nie całościowo, jak współpracować ze specjalistą, jak ustalić cel, jak wziąć odpowiedzialoność za swoje zdrowie… całość uwieńczona jest modułem zatytułowanym Psychosomatyka :) Stopniowo zmieniałam też stopniowo zakres pracy z Klientami. Powstał Indywidualny Proces Zdrowienia, który poza dotychczasowymi elementami zawierał sesje coachingowe i psychosomatyczne. To zmieniło jego jakość, w oczach i Klientów, i w moich własnych.

Ale najważniejsze dla mnie wówczas, poza dumą z siebie i sukcesem zawodowym, było to, że odkryłam, że mogę ruszyć z miejsca idąc za podszeptami mojej intuicji :) Zmieniłam podejście zarówno do swojej pracy jak i do schematów, których się dotychczas trzymałam. Bardzo też bardzo wzrosła moja (samo)świadomość. Odkryłam, że mogę inaczej. Zrozumiałam, że ja też jestem ważna. Nie tylko Klient. Że jeśli ja nie czuję się komfortowo w relacji, to mogę stawać na głowie i nic z tego nie będzie. Że najważniejsze jest to, co JA mam do dania drugiemu człowiekowi. Wcale nie to, co dać „powinnam”, bo się w biznesie przyjęło czy coś… I co to w ogóle znaczy „powinnam”?

Zmiana

Prawdziwa, realna i wielka zmiana przyszła niebawem, z moim pierwszym spotkaniem z kartami (gdy miałam możliwość nauczyć się sama z nich czytać) i kursem Soul Performance Coaching. Dotarło do mnie, kim jestem, jaka jestem, czym jest autentyczność, jak mieć odwagę do bycia autentyczną i prawdziwą… Dotarło do mnie, że to jest właśnie to, czego mi brakuje, abym miała poczucie misji i poczucie spełnienia.

Wtedy po długim namyśle podjęłam decyzję o zakończeniu projektu o nazwie Naczynia Połaczone w formie, w której dotychczas istniał (mając już zamysł na to, jak go przekształcić). Ale wciąż czułam ogromną fascynację tematami związanymi z układem pokarmowym i psychosomatyką. I to nie dawało mi spokoju.

Tymczasem zdecydowałam, że zrobię sobie chwilę przerwy i dam czas, aby to wszystko się osadziło. I oddałam się pracy z Kronikami Akaszy. Bo tam, gdzie jest symbol, obraz, metafora, skojarzenie, alegoria, obraz, dźwięk, czucie… tam, gdzie jest dojmujące poczucie, że wszystko jest ze wszystkim połączone… to jest właśnie miejsce, w którym mogę być sobą. Kojarzyć, łączyć i interpretować bez skrępowania regułami, być blisko siebie i swojego ciała, dawać się prowadzić intuicji, wykorzystywać wrodzone umiejętności (np. wspomnianą wcześniej synestezję)… To naprawdę jest toWtedy też otworzyłam projekt W drodze ku sobie :)

W drodze ku sobie

Projekt powstał i zaczął od razu tętnić życiem :) Tyle pomysłów! Tyle nowości! Jejuuu! No ale chwilę mi zajęło, zanim zrozumiałam z kim i jak dokładnie chcę pracować w ramach tego projektu. Kolejną chwilę zanim powstało coś na kształt pomysłu i strategii. To był także proces spotkania się z tym, czego pragnę, co jest moją misją, co pochodzi ze Źródła, ale także z moim charakterem, potrzebami, umiejętnościami, doświadczeniami. 

I gdy to wszystko w końcu zarysowałam i zwerbalizowałam – wreszcie powstał konkret: w projekcie W drodze ku sobie z pracuję Kronikami Akaszy wspierając Kobiety, które budują siebie na nowo po wielkim życiowym przełomie (w szczególności Kobiety po rozstaniu z wieloletnim partnerem), i czują, że źródło wielu ich blokad czy schematów leży poza aktualnym wcieleniem. Pomagam im zrzucić z siebie schematy z przeszłości, spotkać się ze sobą i ruszyć z życiem do przodu, w miłości własnej i spełnieniu.

Tworząc projekt W drodze ku sobie, dopracowując go, dopieszczając, poczułam, że to jest właśnie to, to ma mieć taki kształt, być właśnie TAKIE :) Doświadczyłam tego niesamowitego spokoju i poczucia, że stoję stabilnie. To było takie inne niż poprzednio! I pochodziło nie ode mnie, a z Kronik Akaszy :) Wreszcie poczułam też, że jestem częścią czegoś większego. Jakiejś większej idei. Poczułam, że dotarłam do miejsa, w którym mogę dać prawdziwą wartość, płynącą ze Źródła. Zobaczyłam w końcu wielki sens w tym, czego się dotychczas nauczyłam i czego doświadczyłam. I dzięki temu mogłam zacząć na tym budować.

Akademia Love Your Guts? Hmmm…

W tym samym czasie, w którym powstawał projekt W drodze ku sobie, powstała też Akademia Love Your Guts. Tworząc jej projekt poczułam jednak zalewające mnie lęki i poczucie obowiązku. Poczułam to całe POWINNAM. Poczułam, jak ogranicza mnie własne „zero waste”. Przecież tyle się uczyłam tych wszystkich rzeczy o dietach, lekach, tyle czasu przeznaczyłam na te wszystkie medyczne książki, raaaaju… no i jak to… teraz mam to zarchiwizować??? I w końcu, po kolejnych wielu przesmuconych godzinach, dotarło do mnie, że pomysł na to, jak przekształcić Naczynia Połączone był niczym innym, jak rozdmuchanymi Naczyniami Połączonymi w starej wersji, której miałam serdecznie dość…

Zawiesiłam temat. Zawiesiłam stronę. Leczyłam smutek, żal i przeżywałam żałobę po ułudzie bycia omnipotentną… po ułudzie braku ograniczeń… Miałam poczucie, że muszę zrezygnować, jeśli chcę zachować swoje zdrowie… że no nie da się robić tyle na raz… I skupiłam się na W drodze ku sobie nadal czując, że jeszcze coś…

Nowe, nowe i nowsze :))

W październiku 2023 r. otworzyłam z hukiem to moje wymarzone, wypieszczone NOWE :) Pierwszy raz w życiu poprowadziłam warsztaty dla Kobiet, pełne interakcji, emocji, pokazałam kim jestem i jaka jestem, co mnie fascynuje… To był mój gigantyczny sukces! Wciąż mam szeroki uśmiech na twarzy na samo wspomnienie tego wydarzenia :) Inwestycją był ogrom czasu, który przeznaczyłam na stworzenie warsztatów, ale także… uruchomienie wszystkich zasobów odwagi do bycia autentyczną i wszelkie pokłady poczucia własnej wartości, jakie miałam. A o niektórych nie miałam pojęcia, że w ogóle je mam! Czuję dumę i radość z tych warsztatów i już nie mogę doczekać się kolejnych edycji :) To jest tak bardzo to! 

I olśniło mnie. No inaczej tego nazwać chyba się nie da :) Nagle zaczęło się wszystko składać. Dotarło do mnie, jak naturalne jest dla mnie pokazywanie, że możemy w życiu być w różnych rolach na raz, funkcjonować w różnych systemach jednocześnie, ale wciąż jesteśmy jedynymi w swoim rodzaju istotami, całkowicie kompletnymi i pełnymi z tym, jacy jesteśmy. Bo to wszystko jest ze wszystkim połączone (ach ta nazwa bloga Naczynia Połączone ;)). 

Czemu zatem nie mogę mieć dwóch lub więcej rzeczy, które mnie fascynują? Czemu nie mogę mieć więcej niż jednej przestrzeni, w której realizuję się zawodowo w zdrowy dla mnie sposób? Czy zrównoważone życie zawodowe to jedna marka i 100% skupienia właśnie w tym? Dla jednych – tak! I to jest ok. Dla mnie – nie. I to też jest ok!

Wtedy właśnie dotarło do mnie, że sztuka rezygnacji polega na czymś totalnie innym :) Nie muszę rezygnować z Akademii Love Your Guts, szczególnie, że naprawdę fascynuje mnie człowiek, jego ciało, jego funkjonowanie, a już jelita i układ pokarmowy wprost uwielbiam i wchodzę w taki flow opowiadając o połączeniu jelit z psychiką… nooooo właśnie :) Psychobiologia, psychosomatyka….  Przecież nie muszę wylewać dziecka z kąpielą… Mogę wziąć samo dziecko – a wręcz to takie rozwiązanie jest najbardziej korzystne ;)

Naczynia Połączone – Akademia Love Your Guts

I tak oto wydobyłam to moje dziecko z ogromu piany :) Wyjęłam, posadziłam na kanapie i wytarłam :) Teraz pachnące i najedzone leży w łóżeczku i powoli sobie rośnie :) Drugie moje dziecko, wydobyte z kąpieli już wcześniej, leży sobie obok. Jestem w dwóch światach jednocześnie i daje mi to ogrom szczęścia :) Przecież miłość się mnoży, gdy się ją dzieli :)

Doceniłam ogrom wartości, jaki niesie ze sobą doświadczenie prowadzenia bloga Naczynia Połączone. Ale poczułam też potrzebę wydobycia i zaznaczenia tej jakości, która jest tą prawdziwą, najważniejszą dla mnie częścią. Tak właśnie powstała nazwa Naczynia Połączone – Akademia Love Your Guts :) Tym trzonem jest psychosomatyka. Nasz układ pokarmowy jest tak bardzo powiązany z układem nerwowym, a układ nerwowy z psychiką, emocjami, przekonaniami, doświadczeniami, traumami… Tego się po prostu NIE DA rozdzielić. Doświadczamy świata na różne sposoby. Fizyczność jest jednym z nich. Ale gdy oddzielimy ją od doświadczenia emocjonalnego, pozostanie nam pustka, niezrozumienie, a rozwiązania zaczną się kończyć szybciej, niż nam się wydaje… 

Dlatego też postanowiłam postawić na to, co czuję, całą sobą, ale też na to, co w moim odczuciu jest głównym sensem pracy z chorobą, a już w szczególności z problemami trawiennymi – na psychosomatykę i rolę stresu w dolegliwościach trawiennych. Chcę inspirować ludzi do zmiany perspektywy, do szerszego spojrzenia. Bo zrozumienie i przyjęcie, że jesteśmy jednością ciała, psychiki, umysłu i duszy jest kluczem do samorozwoju i zrozumienia siebie, swojego życia i sesnu swojego istnienia :)

 

Połączenie orła i reszki, czyli powrót Pazia Buław :)

Пин от пользователя Rabony Berthin на доске Tarot | Таро, Колоды карт таро, ГалереяOstatecznym potwierdzeniem, że w końcu to mam, jest uczucie, że… Paź Buław powrócił! Mały ciekawski chłopiec z Dark Mansion Tarot, którego otrzymałam w czasie rozkładu, reprezentuje sobą tę zadziorność, ciekawskość, drążenie, łączenie faktów… to właśnie jestem ja. Mały zadziorny Gagatek (moja przyjaciółka do tej pory tak do mnie mówi ;)), który „schowa się pod stołem i będzie filował na okazję” :) Który będzie szukał, aż znajdzie. Który czerpie satysfakcję z każdego nowego doświadczenia :)

Tym samym czuję, jakby w końcu ta dwuzłotówka, która rzuciłam przed maturą na stół babci, stała się realną monetą o dwóch stronach. To jedna moneta. Nie da się jej przekroić. I jeśli czujesz, że ciągnie Cię tak silnie w dwie strony, to znaczy, że jest ogromna szansa, że Twoim powołaniem i misją jest ich kreatywne połączenie, w sposób absolutnie wyjątkowy i właściwy tylko dla Ciebie.

I tego właśnie teraz doświadczam. Prowadząc jednocześnie dwa projekty, wykorzystuję swoją wiedzę i zasoby, ale pracuję tak naprawdę w jeden, właściwy dla mnie sposób – innymi słowy: robię to, co jest dla mnie naturalne i co potrafię najlepiej :) Wyruszam w indywidualną podróż z każdą moją Klientką w głąb jej jestestwa – czy to w na warsztatach psychosomatycznych, czy w czasie sesji psychosomatycznej 1:1, czy to w Programie W drodze ku sobie… To jest dla mnie jedna i ta sama moneta. Z każdą z Kobiet płyniemy z nurtem jej potrzeb i możliwości. Intuicyjnie dobieram każde narzędzie, którego używam i kórego uczę moje Klientki. Wczuwam się w sytuację i pokazuję, jak można wiosłować z nurtem, zamiast stawać w oporze. Wspieram w wędrówce po szczeblach świadomości i uczę wsłuchiwania się w siebie :)

Tym samym i mój poziom świadomości rośnie. I jestem w tym w końcu po prostu szczęśliwa :)

 (The Dark Mansion Tarot, Fot. https://pl.pinterest.com/pin/671599363164926603/)

Dziękuję, że dotarłaś do końca :)

Mam nadzieję, że przyjemnie się czytało :) 

Uwielbiam pisać, a gdy to daje komuś radość, to już w ogóle KOSMOS ;) 

Zatem jeśli Cię to poruszyło, albo zarezonowało to z Tobą na jakimś poziomie – podziel się ze mną :) 

Napisz maila na kontakt@wdrodzekusobie.pl lub kontakt@akademialoveyourguts.pl :)

Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną śledząc moje projekty :)

Naczynia Połączone – Akademia Love Your Guts

oraz W drodze ku sobie – Agata Dąbrowska.

A jeśli myślisz o podjęciu współpracy ze mną – zajrzyj tutaj :)

Ściskam :)

Agata